Kolejny album, który sobie sprawiłem, to ‘On every street’ zespołu Dire Straits. Trafiła mi się wersja remasterowana, co w tym przypadku (oryginał też był dobrej jakości) wiele w brzmieniu nie zmienia – drobna różnica jest, przejmować się nią nie ma co. W domu zawsze porządnego rocka lubiliśmy, a Knopfler, z zespołem lub bez, regularnie w odtwarzaczu gości. Mniejsza o to, że ten odtwarzacz, to akurat kuchenne radio, choć takiej płyty naprawdę warto słuchać na czymś dobrym. Na gorszym sprzęcie co chwilę trzeba tu muzykę przyciszać i dawać głośniej, bo utwory są dynamiczne, nagrane ładnie, można w nich usłyszeć wiele ciekawych “smaczków” (ostra jak uderzenie nożem w talerz perkusja w Calling Elvis, pogłos gitar i perkusji w You and your friend…), i w ogóle dobrze nadają się do testowania wzmacniaczy i kolumn. Co wcale nie znaczy, że brak im melodii – to nie same “grzałki”, można i starszym ludziom puścić. A zatem – odpakowujemy płytę i dajemy czadu, tylko żeby przy Heavy fuel komuś peruki nie zdmuchnęło!
Płytę rozpoczyna Calling Elvis – nie w stylu Elvisa, bynajmniej, za to perkusje i gitary od razu wbijają nas w fotel. Jeśli to ściszymy, to za moment pójdziemy dać głośniej przy spokojnej końcówce i zadumanym początku utworu tytułowego On every street, który zaraz znów nam “przygrzeje” instrumentalną drugą połową… Dalej mamy trochę rockowo-bluesowych nastrojów, opowiedzianych w historiach z utworów When it comes to you i Fade to black. Potem natychmiast wrzucamy wyższy bieg, bo oto przed nami wręcz wyścigowy utwór The bug, w którym, jak to w życiu, w okamgnieniu wszystko może się zmienić. I znów mamy nastrój lekko bluesowy i piękne gitary w You and your friend. Po czym szybko łapiemy się fotela, bo Heavy fuel, zalatujące nikotyną i gorzałą, to bynajmniej nie jest granie na kaca… Dalej mamy balladę Iron hand, z bitewnym krajobrazem w tle, Ticket to heaven, niby spokojne, ale tekstem o bilecie do nieba raczej nie dające spokoju, i trochę bardziej wyluzowane My parties. Następnie czeka nas dłuższa podróż, czyli ballada Planet of New Orleans, i wreszcie mamy zamykające płytę How long, kojarzące mi się z późniejszymi piosenkami Knopflera (bo to gitarowe solo w Are we in trouble now jest takie trochę podobne, prawda?), miły utworek na zakończenie – coś o porządnym facecie, który na uczucie wybranki czeka już dość długo… Miłego słuchania!
Comments
Commenting is closed for this article.