Kącik muzyczny - odcinek nr 01

Posted
Comments None

Płyta ‘Legend’ zespołu Clannad to pierwszy album, jaki w ogóle kupiłem. W moim wieku Robin Hooda kojarzy się chyba właśnie z telewizyjnym serialem ‘Robin of Sherwood’ z muzyką Clannad (książkowych skojarzeń mam na jego temat mało, z książek o nim stoi na mojej półce tylko “Robin Hood z Zielonego Lasu” R.L. Greena), a nie z jakimiś filmami animowanymi, gdzie postacie mają oczy na pół twarzy, nie z żadnym “Robinem”, który ciosami karate powala potwory i czarnoksiężników. A muzyka z tego albumu Clannad wpisała się w film wzorowo, wspaniale się wspomina oglądnięte sceny podczas słuchania. Płytkę mam w pierwotnej wersji, nie żadne wznowienie – na widok wznowionego egzemplarza ryknąłem śmiechem, kiedy zobaczyłem na pudełku napis “Bonus track – chillout remix”. To dlatego, że od razu przypomniały mi się czasy szalejącej komercji w Trójce i wieczorny chillout, o którym w Sieci już ktoś pisał, że przypomina mu to brzmienie pralki automatycznej, i że woli już słuchać swojej pralki. Powiedziałbym, że są dużo gorsze rzeczy, niż taka pomyłka (tutaj chillout upchnąć?), ale o tym innym razem. Nie mam chilloutu na tej płycie.

A zatem krótko, bo i album jest krótki: muzyka z czołówki, czyli Robin (The Hooded Man), po prostu “Człowiek w kapturze” i jego niezawodny łuk. Tchnące spokojem Now Is Here. Herne, utwór, w którym spotykamy Pana Drzew. Together We, przepiękne i smutne, w którym jest miłość i ból, bicie serca i odgłosy walk… Darkmere, instrumentalne i aż proszące się o słuchanie podczas filmu. Strange Land, o ludzkich losach w tej dziwnej krainie gdzieś w starej Anglii. Scarlet Inside, wspomnienie o Willu Szkarłatnym. Lady Marian, instrumentalny kawałek, uroczy jak sama Marion. Instrumentalne Battles, gdzie stawiamy czoła wrogowi i wcale nie jesteśmy pewni swojego losu. No i Ancient Forest, o tym, jak to dawnymi czasy w starożytnych puszczach bywało.

Miłego słuchania!

Author
Categories

Comments

Commenting is closed for this article.

← Older Newer →